Nie wiem czy pamiętacie ten bum na pomadki Pat MacGrath. Już dwa lata temu było o nich głośno i zostały okrzyknięte najlepszymi pomadkami na świecie. Internetowy świat kosmetyczny totalnie mnie pochłonął. Musiałam sprawdzić czy faktycznie tak jest i po pół roku od zakupu nadeszła pora, żeby opowiedzieć Wam o pomadce Pat McGrath Elson MatteTrance Lipstick.
Pat McGrath Elson MatteTrance Lipstick
Zachciało mi się nowej pomadki, no zwariowałam!
Pełnowymiarowe opakowanie szminki Pat McGrath z serii MatteTrance, to koszt 150zł/4g. (producent wysyła do Polski i to za free). Kusiło mnie, żeby zamówić, ale wtedy nie było jeszcze darmowej wysyłki, więc zdecydowałam się na miniaturkę dostępną u naszego polskiego dystrybutora (Looktop.pl). Byłam bardzo bliska zakupu zestawu minisów, ale będąc iście niezdecydowaną, wybrałam po prostu miniaturową czerwień o nazwie ELSON w cenie 89zł/1,4g.
Opakowanie – cóż, plastikowe. Jakość bardzo przeciętna, ale wygląda naprawdę niesamowicie. Ktoś, to je projektował miał genialny pomysł. Myślę, że pełnowymiarowe opakowania są cięższe i lepiej wykonane niż ta miniaturka. Może kiedyś się przekonam – zobaczymy.
Pat McGrath Elson MatteTrance Lipstick kolor i pigmentacja
Pomadka, która zaszczyciła moją kolekcję swoją obecnością w grudniu, ma piękny kolor nasyconej, głębokiej, ciemnej czerwieni. Ma chłodną bazę, więc optycznie wybiela zęby. Elson, to uniwersalny odcień, który będzie pasował zarówno do małej czarnej, jak i do casualowych jeansów. Nie będę owijać w bawełnę: jest przepiękny. Muszę też zgodzić się z obietnicą producenta i z tym, co głosiły różne beauty guru – pigmentacja jest absolutnie wyśmienita. Jedno pociągnięcie daje satysfakcjonujące uczucie pięknego, mocnego koloru. Czerwień wargowa jest pokryta prawie w 100%. Za każdym razem jak jej używam, to jestem pod wrażeniem. Niech jednak nazwa MatteTrance Was nie zmyli, bo Pat McGrath Elson wcale nie jest matowa. To raczej satyna i to z całkiem mocnym połyskiem. Wygląda to przepięknie, ale niestety przez to pomadka nie grzeszy trwałością…
Kapryśna czerwień, czyli formuła i trwałość
Formuła pomadki Pat McGrath Elson jest faktycznie bardzo kremowa, delikatna, lekka i napakowana ekstremalną ilością pigmentu. Właściwie nie czuć jej na ustach, ale to pewnie zasługa tego, że pomadka nie zastyga. Aplikacja jest szybka i wygodna, choć niestety po kilku miesiącach użytkowania, już nie tak precyzyjna jak na początku. Trochę liczyłam na to, że trwałość tej pomadki będzie na wysokim poziomie, a jest bardzo przeciętna. Wystarczy jakikolwiek posiłek i musimy lecieć do łazienki sprawdzić, gdzie nam się poodbijała, bo niestety ma do tego tendencję. Co więcej, lubi też się zjadać podczas mówienia, zdarzyło mi się też, że wtedy obijała się na brodzie lub pod nosem (a ja wcale nie mam ust jak Godlewskie!).
ZOBACZ: Maybelline Vinyl Ink: Cheeky, Wicked recenzja
Droga pułapka
Zachłysnęłam się zachwytami nad pomadkami Pat McGrath i oczekiwałam chyba nie wiadomo czego. Jestem przede wszystkim rozczarowana trwałością tej pomadki, bo liczyłam na coś, co najmniej na poziomie Maybelline Matte INK (choć one też ideałami nie są). Kolor, pigment i komfort noszenia, są niesamowite, ale nie na tym kończą się zadania dobrej pomadki. Z jednej strony chciałabym sprawdzić pełnowymiarowe opakowania, bo już nie raz spotkałam się z tym, że miniaturki są słabsze (czego kompletnie nie rozumiem). Nie wiem jednak czy się zdecyduję. Kupić pomadkę za 150zł, która wytrzyma ledwo dwie godziny? Chyba jednak wolałabym zainwestować np. w nowe odcienie matowych pomadek Golden Rose.
To zdecydowanie nie jest najlepsza pomadka na świecie.
Czy Wam też zdarza się ulec takim internetowym pokusom?