Ten rok przebiega dla mnie zdecydowanie pod znakiem filtrów. Wprowadziłam je do pielęgnacji już parę miesięcy temu i myślę, że zagoszczą na stałe. Właśnie dlatego dziś, po wielu tygodniach testowania, przygotowałam recenzję jednego z najpopularniejszych kremów z filtrem: NIVEA Cellular Luminous 630 SPF 50.

Nigdy nie lubiłam filtrów, bo były dla mnie za ciężkie, cały czas je czułam, buzia była obciążona, a ja niezadowolona. Nie trafiały do mnie argumenty, że trzeba chronić skórę. Było to niewygodnie i tyle. Dopiero w ciągu ostatnich dwóch lat w mojej pielęgnacji zaczęły pojawiać się regularnie. Wiem, trochę wstyd, ale co zrobić? Lepiej późno niż wcale. Tak naprawdę dopiero w tym roku wzięłam się za naprawdę porządne testy i skrupulatne, codzienne używanie, niezależnie od pogody (no chyba, że nie wychodzę z domu). W ramach mojej małej akcji testerskiej na Instagramie (@AGWERBLOG) pora na recenzję pierwszego kremu SPF.
Nivea Cellular luminous 630 spf 50
Produkt o którym dzisiaj mowa, to krem z filtrem SPF 50, który ma chronić naszą skórę, przeciwdziałać powstawaniu przebarwień, rozjaśniać je i zmniejszać ich widoczność. Ma również ujednolicać koloryt skóry, nawilżać ją i rozświetlać, ale pozostawiając matowe wykończenie. Nivea wprowadziło do swojego kremu opatentowany przez nich składnik LUMINOUS630®, który ma skutecznie walczyć z przebarwieniami.
NIVEA Cellular Luminous 630 SPF 50 ma chronić skórę przed negatywnym wpływem promieniowania UVA i UVB. Może być stosowany przez kobiety w ciąży, posiadaczy skóry wrażliwej niezależnie od karnacji. Cena kremu waha się od 50 zł nawet do 90 zł w zależności od miejsca zakupu. Jak zawsze polecam szukać promocji, a najtaniej znajdziecie go tutaj (link afiliacyjny).
Ochrona przeciwsłoneczna z Nivea Cellular luminous
Udało mi się znaleźć informację, że za ochronę przeciwsłoneczną odpowiadają w tym kremie filtry chemiczne tj.:
- Homosalate,
- Ethylhexyl salicylate,
- Ethylhexyl triazone
- Phenylbenzimidazole Sulfonic Acid,
- Butyl methoxydibenzoylmethane,
- Bis-ethylhexyloxyphenol methoxyphenyl triazine.
Są to filtry, które wzajemnie się uzupełniają, dzięki czemu chronią skórę przed promieniowaniem UVA i UVB. Ponadto dzięki temu krem nie bieli skóry po aplikacji, to jest typowa cecha filtrów chemicznych. Co ciekawe krem Nivea Cellular luminous 630 spf 50 został wzbogacony o kwas hialuronowy, który ma zapewniać nawilżenie i tapiokę, która ma za zadanie lekko zmatowić skórę. Aczkolwiek zwolennicy naturalnych kosmetyków, raczej nie będą nim zainteresowane. Pełny skład poniżej.
INCI: Aqua, Homosalate, Butyl Methoxydibenzoylmethane, Ethylhexyl Salicylate, Ethylhexyl Triazone, Butylene Glycol Dicaprylate/Dicaprate, Alcohol Denat., Bis-Ethylhexyloxyphenol Methoxyphenyl Triazine, Dimethicone, Silica, Phenylbenzimidazole Sulfonic Acid, Tapioca Starch, Cetearyl Alcohol, Behenyl Alcohol, Methylpropanediol, Glycerin, Isobutylamido Thiazolyl Resorcinol, Sodium Hyaluronate, Tocopheryl Acetate, Sodium Stearoyl Glutamate, Ethylhexylglycerin, Xanthan Gum, Sodium Chloride, Carbomer, Sodium Sulfate, Trisodium EDTA, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Sodium Hydroxide, Phenoxyethanol, Benzyl Alcohol, Limonene, Parfum, CI 15985

Bez filtra Z filtrem (ilość na 2 palce)
Moje wrażenia ze stosowania filtru
Początkowo zaskoczyła mnie jego dość gęsta konsystencja, obawiałam się, że będzie ciężki, ale na szczęście jest wręcz przeciwnie. Jego kremowość bardzo ułatwia aplikacje, świetnie rozprowadza się na skórze i ładnie się wchłania. Nie ma mowy o bieleniu, bo faktycznie wystarczy kilka ruchów ręką i go nie widać na skórze. Nivea Cellular luminous 630 spf 50 początkowo zostawia satynowe, lekko błyszczące wykończenie, ale z czasem robi się bardziej matowy. Niestety nie zastyga na 100%, ale nie do końca wiem jak opisać to, co się z nim dzieje 😀 Bo kompletnie go nie czuć, ale kiedy dotykam skóry palcami… To mam wrażenie, jakby skóra była otulona bardzo delikatną powłoką. To dziwne, ale nie jest niekomfortowe. Spokojnie nosiłam go solo i mi nie przeszkadzał, a to dla mnie naprawdę bardzo ważne.
Podczas aplikacji i kilka minut po czuć na oczach lekką ciężkość, takie typowe dla filtrów obciążenie. Jednak to mija dosłownie po 3-4 minutach i już nie wraca. Oczy nie łzawią, nie są podrażnione. Makijaż trzyma się na tym filtrze świetnie. Zarówno jeżeli zaaplikuję filtr solo lub na jakiś krem nawilżający (np. Estée Lauder Revitalizing Supreme+, który właśnie skończyłam), Nie wpływał negatywnie na trwałość podkładów.

Przy codziennym stosowaniu nie zauważyłam, żeby mnie zapychał. Jednak uczulam Was na to, że każda skóra jest inna i u Was efekt może być wręcz odwrotny. Czy polecam? Bardzo! Ja jestem z niego zadowolona i jak wykończę wszystkie filtry, które aktualnie używam, to chętnie do niego wrócę 🙂
Jaki filtr polecacie do przetestowania w następnej kolejności?
P.S. W piątek na blogu recenzja kolejnego kremu z filtrem! Zaproszę Was na recenzję Garnier Anti-Dark spots super UV SPF 50.