Pierwszy niedzielnik w 2021 roku, a 57 post z tej serii na blogu! Opowiadam dziś o mojej insulinooporności, powrocie do jazdy samochodem i o czymś, co ostatnio mocno mnie wkurza. Róbcie sobie herbatę, bo to będzie długi post! 🙂

niedzielnik insulinooporność

Niedzielnik

Obiecałam sobie, że w 2021 r. niedzielnik będzie pojawiał się znacznie częściej niż w zeszłym roku. Stanęło na tym, że mamy końcówkę marca, a ja wrzucam właśnie pierwszy post z tego cyklu... Nie ważne! Lepiej późno niż wcale, prawda? To taka bardzo luźna seria, która pojawia się na blogu… w niedzielę. Kiedyś w każdą, teraz wtedy kiedy mam czas. Jak macie ochotę poczytać więcej moich wywodów na różne tematy, to wpiszcie w wyszukiwarkę na blogu „niedzielnik„, jest ich już 56!

Dzisiaj opowiem o mojej insulinooporności, jak sobie z tym radzę, co jem, czego nie, czy da się z tym żyć itd. Podzielę się z Wami moim małym sukcesem i kilkoma przemyśleniami w związku modną ostatnio #girlpower, która niestety… nie do końca tą GIRLPOWER zawsze jest.

blog kosmetyczny agwerblog

Co z tą insulinoopornością?

Za każdym razem jak poruszam ten temat na Instagramie (@AGWERBLOG) dostaję sporo wiadomości, z prośbą o zagłębienie tematu. Dziś opowiem Wam jak to jest u mnie i podeślę Wam też kilka przydatnych stron, z których będziecie mogły dowiedzieć się więcej. Jeżeli będziecie chciały to przygotuję osobny post dotyczący IO, bardziej szczegółowy, ale tylko i wyłącznie z perspektywy pacjenta. Bez żadnego wymądrzania się, bo nie jestem lekarzem.

Insulinooporność zdiagnozowano u mnie ponad dwa lata temu. Początkowo byłam oczywiście przerażona, bo przecież jak to?! Zawsze byłam zdrowa, a tu taka niespodzianka… No cóż, w sumie mogłam się tego spodziewać biorąc pod uwagę, że przez ostatnie lata się zaniedbałam. Wzrost wagi, śmieciowe jedzenie, mało ruchu – a to w sumie idealny przepis na insulinooporność. Stało się i tyle. Zagłębiłam temat, poszłam do lekarza, dostałam leki, zalecenia i… na tym się w sumie skończyło. Przez kilka tygodni brałam tabletki, miałam dietę od dietetyka, szybko poczułam się lepiej i odpuściłam. No bo przecież czułam się dobrze. Tkwiłam tak w tym nicnierobieniu mniej więcej rok, aż doszłam do wniosku, że nie mogę tego tak po prostu odpuścić. Przecież to chodzi o moje zdrowie do cholery!

Co to jest insulinooporność?

Długo sama nie mogłam tego zrozumieć, ale postaram się wytłumaczyć to bardzo prostym językiem. Insulinooporność to obniżona wrażliwość tkanek na działanie insuliny. Czyli chodzi o to, że komórki osoby z insulinoopornością zaczynają być na nią obojętne, więc organizm pobudza trzustkę do coraz większej produkcji tego hormonu. To z kolei prowadzi do różnych konsekwencji jak szybkie przybieranie wagi, dużej senności po posiłku, problemów ze zrzuceniem wagi, zmęczenia, braku energii, częstego uczucia głodu, trudności z koncentracją, zmian skórnych i mnóstwa innych.

Przydatne strony i książki dla osób z IO:

No dobra, to co dalej?

Miało być krótko, a wychodzi mi tutaj spory elaborat, no ale obiecałam, więc mówię! Kiedy postanowiłam, że zadbam o siebie i powalczę z IO zrobiłam znów odpowiednie badania i spotkałam się z moją endokrynolog. Wróciłam na leki i zaczęłam zwracać uwagę na to co jem, a właściwie na to JAK komponuję posiłki, bo to było dla mnie kluczowe. W wielu miejscach, w których mówi się o IO słyszy się „to wolno, tamtego nie wolno”, dużo produktów jest zakazanych i oczywiście, że pewne rzeczy powinnyśmy sobie odpuścić. Takie jak cukry proste, duże ilości węglowodanów, mocno przetworzone jedzenie, czy sztuczne napoje, fast foody. Jednak wszystko, dosłownie wszystko w IO sprowadza się do tego, żeby dbać o dobry bilans i niski indeks glikemiczny posiłków.

Nie chcę tutaj absolutnie się wymądrzać, żeby nikogo nie wprowadzić niechcący w błąd, ale kluczem do walki z IO jest po prostu prawidłowa zbilansowana dieta. Wiecie, że nawet nie ma problemu ze zjedzeniem kawałka ciasta? Wystarczy dołączyć do niego kilka orzechów i np. jogurt naturalny, żeby obniżyć indeks glikemiczny. Samo ciasto wywoła uczucie senności i szybciej będzie chciało się po nim jeść. Cudowny przykład na to jak komponować posiłki w IO podała Viola z bloga okiem dietetyka:

„Ugotowana kasza jaglana charakteryzuje się wysokim indeksem glikemicznym (70). Podanie osobie z IO samej kaszy ugotowanej na wodzie spowodowałoby szybki wzrost poziomu glukozy we krwi, a co za tym idzie duży wyrzut insuliny po posiłku. Jeśli zwracalibyśmy uwagę tylko na indeks glikemiczny kaszy, musielibyśmy całkowicie wyeliminować ją z jadłospisu. Szkopuł polega jednak na tym, że wcale nie musimy. Jeśli na talerzu pojawią się 2-3 łyżki kaszy z dodatkiem bogatych w błonnika warzyw, dobrej jakości oliwy z oliwek i chudej ryby bądź mięsa okaże się, że cały posiłek ma niski ładunek glikemiczny pomimo obecnej w nim kaszy o wysokim indeksie glikemicznym.”

Viola, @okiemdietetyka.pl

Zresztą przeczytajcie jej artkuł, który podlinkowałam powyżej. Genialnie wszystko tłumaczy i moze być wskazówką dla osób, które właśnie się dowiedziały, że mają IO.

No w każdym razie już od roku bardzo pilnuję tego co jem. Połączyłam dietę z przepisanymi tabletkami (metforminą), dołączyłam spacery i nie dość, że waga powoli leci (-13kg, choć od 2 miesięcy stoi w miejscu), ja czuję się lepiej, jakość moich posiłków się poprawiła, no i wyniki są coraz lepsze. Całkowicie zrezygnowałam z cukru i białej mąki, ale pozwalam sobie czasem na fast foody, chipsy czy niezdrowe przekąski, ale podchodzę do tego z głową, nie tak jak kiedyś. Bilansuje dietę, równoważę to, co jem i staram się, żeby w przewadze były warzywa i dobrej jakości mięso, a nie śmieci.

Ostatnio trochę sobie pofolgowałam, bo niestety miałam dużo stresów, ale to też nie znaczy, że odpuściłam. Wciąż pamiętam o najważniejszych zasadach, dbam o regularne spacery i po prostu o siebie. Nie jest to też jakoś strasznie upierdliwe, ale trzeba po prostu o pewnych rzeczach pamiętać i nauczyć się z tym żyć 🙂 No dobra! Temat jest za szeroki na jeden post, a i tak miało być krócej, ale jeżeli macie jakieś pytania – piszcie w komentarzach!

niedzielnik insulinooporność

#girlpower i co z tego?

Wiecie czego nie lubię w sieci, a głównie na instagramie? Zakłamania. I nie mam tutaj na myśli przejaskrawionych zdjęć, wyszczuplonych sylwetek czy twarzy pomalowanych filtrem. Myślę o fałszywym promowaniu jakiejkolwiek wartości, której się samemu w życiu nie praktykuje. Już ponad rok temu rzuciła mi się w oczy „moda” na #girlpower. Moda w cudzysłowie dlatego, że to nie powinna być moda, a realne wsparcie. Niestety zauważyłam, że w wielu przypadkach ta cała girl power się kończy, kiedy faktycznie prosisz o pomoc/poradę/podpowiedź. Niejednokrotnie zostałam olana i pozostawiona bez odpowiedzi, otrzymałam wiadomości w stylu „nie dzielę się tą informacją” lub wymijające wymówki, żeby tylko nie pomóc, nie podpowiedzieć, nie podzielić się jakąś informacją. Czy dotyczyło to informacji o produkcie, prośby o poradę czy jakikolwiek inny temat… Byłam traktowana po prostu jako konkurencja. Nie koleżanka po fachu, ale konkurencja, której przecież „nie powinno się” pomagać. No wkurza mnie to! Dlatego zaczęłam zwracać uwagę na to, czy ktoś tylko mówi o jakiejś idei, bo jest to modne i na czasie, ale w życiu tego nie praktykuje, czy faktycznie całkowicie się z tym utożsamia.

Podczas mojej działalności na IG poznałam mnóstwo wspaniałych osób, miałam ogromną przyjemność poznać parę z nich na żywo, nie tylko z mojego miasta, ale z całej Polski. Bardzo doceniam tę moc Instagramu, łączenie lubi poprzez ich pasje i zainteresowania. Ale szerzenie pewnego podejścia do życia i to takiego pozytywnego, które ma nas łączyć i nie praktykowanie go w życiu codziennym jest po prostu słabe. Takie zakłamanie widać i szczerze? Dla mnie jest to naprawdę przykre. Ja bardzo mocno utożsamiam się z #GIRLPOWER! Staram się wspierać biznesy polskich kobiet, koleżanki po fachu, chętnie pomagam, podpowiadam, dzielę się swoją wiedzą, doświadczeniem, kontaktami… czymkolwiek. Nie widzę w nich konkurencji, a raczej kobiety, które kochają to samo co ja. Przecież… Fajnie jest się wspierać, fajnie jest interesować się tym samym, prawda?

Nie mówię, że ZAWSZE tak jest, że wszystkie laski na Instagramie kłamią, ale przez dłuższy czas tyle razy się nadziałam, tak często uderzał mnie fałsz tych internetowych relacji, że po prostu mi się ulało. Musiałam się uzewnętrznić.

Nie bądźmy dla siebie wrogami. Nie ważne w jakiej branży działamy, gdzie pracujemy, czym się zajmujemy na co dzień. My, kobiety musimy być silne, życie wystarczająco kopie nas w dupę, nie musimy kopać siebie nawzajem…

Wróciłam do jazdy samochodem!

WRÓCIŁAM, to za dużo powiedziane, bo po zdaniu prawka to ja właściwie nie jeździłam. Jednak nadszedł moment, w którym powiedziałam, że muszę zacząć jeździć. No i po prostu zaczęłam. Najpierw małe kółeczka wokół osiedla, potem coraz większe, aż parę dni temu osiągnęłam swój cel, czyli… dojazd do Lidla! Wiem, że dla niektórych to brzmi niesamowicie banalnie, ale ja miałam w głowie ogromną blokadę. Paraliżował mnie stres i na samą myśl o tym, że miałabym wsiąść za kółko robiło mi się gorąco. Zawsze uważałam, że jazda samochodem po prostu nie jest dla wszystkich, nie każdy musi być kierowcą. Ja nie czuję się jeszcze na siłach, żeby pojechać do centrum. Jeżdżę powoli, bez dynamiki, ze stresem podczas zmiany biegów (tak, myślę o automacie), ale jeżdżę. Prawdopodobnie nigdy nie będę mistrzem kierownicy, ale dla mnie najważniejsze jest to, żeby nie być od kogoś w 100% zależną i powoli do tego dążę. To dla mnie ogromny sukces i niesamowicie się cieszę, że w końcu po 5 latach od zdania prawka usiadłam za kółko.

Wiedziałam, że w końcu nadejdzie taki moment i bardzo ekscytują mnie te zmiany!

Nie spodziewałam się, że ten niedzielnik będzie taaaaki długi! Mam nadzieję, że dotarłyście do końca. Chętnie porozmawiam z Wami w komentarzach na tematy, które dzisiaj poruszyłam. Zapraszam do dyskusji 🙂

P. S. A co u Was słychać?!