origins gin zing Ulubieńcy kosmetyczni to taki post, który zawsze piszę z przyjemnością. Niestety mój listopad nie należał do zbyt przyjemnych miesięcy, w związku z tym ulubieńcy, to dobry sposób na poprawę kiepskiego ostatnio humoru. Wybrałam aż siedem perełek wśród kosmetyków, które ostatnio używałam i jak zwykle znajdzie się też produkt, który znam i uwielbiam od dawna. Tak to już bywa wśród moich ulubieńców.  Pozostając jeszcze jedną nogą w listopadzie, zapraszam na ulubieńców!
krem gin zing Origins recenzja

Ulubieńcy kosmetyczni listopada

Dziś wyjątkowo zacznę od pielęgnacji, bo w postach tego typu jest to u mnie raczej rzadkością. Ostatnio jednak dużo bardziej skupiam się na kosmetykach pielęgnacyjnych. Głownie dlatego, że chyba dopadła mnie starość i staram się ją jakoś powstrzymać. Zauważyłam, że okolica nosa zaczęła mi się wysuszać, pojawiają się niewiadomego pochodzenia podskórne niespodzianki, z którymi niewiele jestem w stanie zrobić i ogólnie mam wrażenie, że stan mojej skóry (pewnie przez niską temperaturę i ogrzewanie) nieco się pogorszył. Mam zmarszczki, jestem stara i obrażam się. Chyba jasno dałam wszystkim do zrozumienia, że wcale nie mam ochoty się starzeć? Proszę zacząć się stosować.
Dziękuję.

Origins, GinZing Energy-Boosting Cream

To mój drugi kosmetyk znanej i lubianej marki Origins, z którą ja dopiero się poznaję. Głównym zadaniem kremu jest nawilżenie skóry, co w moim przypadku niestety okazało się konieczne. Ultra-Hydrating Energy-Boosting Cream jest bogaty w olejek z nasion kawy, co dodaje mu właściwości energetyzujących. Zawartość żeń-szenia pobudza skórę, dodaje energii, poprawia jej strukturę i wzmacnia. To taki energetyczny kopniak z samego rana, który rozbudza i daje przyjemne uczucie ulgi i orzeźwienia o poranku.

Pozostawia skórę przyjemnie miękką, nawilżoną, gładką i gotową na cały dzień. Krem sprawdza się pod makijaż, szybko się wchłania i nie roluje pod podkładem. Stosuję go prawie codziennie rano od połowy października i bardzo się polubiliśmy. Niewielka ilość wystarcza na całą twarz, więc czuję, że będzie wydajny. Bardzo lubię jego świeży, lekko pomarańczowy zapach i to jak przyjemną w dotyku pozostawia moją skórę. Radzi sobie z tym lekkim przesuszeniem, nie pozostawia uczucia ściągania, ani podrażnienia. Póki co bardzo się lubimy, a krem jest dostępny w perfumerii Sephora za 99zł.

MIYA, myWONDERBALM, Call Me Later

Wydaje mi się, że tego produktu nie muszę Wam przedstawiać z bliska. Mam wrażenie, że o kosmetykach MIYA mówię zdecydowanie za często, ale ja naprawę uwielbiam ten kremy! Wersja z masłem shea idealnie sprawdza się u mnie na noc. Cudownie nawilża, wzmacnia i delikatnie napina skórę. Nakładam go grubszą warstwą na całą twarz każdego wieczoru i z samego rana mogę się cieszyć mięciutką skórą. Stosunkowo szybko się wchłania, choć nie tak błyskawicznie jak wspomniany wcześniej krem Origins. W dodatku uwielbiam jego zapach! Więcej o kremach myWONDERBALM poczytacie w recenzji ➥ Genialne kremy na każdą kieszeń

krem do twarzy Origins gin zing

thisworks, sleep balm

Markę thisworks poznałam dzięki Alicji i początkowo podchodziłam o niej z ogromnym dystansem. W ➥ ulubieńcach października zachwycałam się Deep Sleep Pillow Spray i musiałam przyznać Ali racje. Ta marka ma świetne produkty. Niestety spray już mi się skończył (a właściwie druga buteleczka Sleep +plus Pillow Spray też) i zanim znajdę pełnowymiarowe opakowanie tego sprayu, testuję balsam. Podobnie jak poprzednie produkty thisworks i ten sprawdził się u mnie doskonale. Bałam się, że nie będzie tak skuteczny jak Deep Sleep Pillow Spray, ale byłam w błędzie. Stosowałam go tylko w te dni, które były dla mnie naprawdę stresujące i wiedziałam, że nie łatwo będzie mi zasnąć. Należy go nakładać na miejscach, w których jest wyczuwalny puls, czyli tam gdzie aplikujemy np. perfumy. Przy nadgarstkach czy za uszami. W ten sposób woń balsamu delikatnie nas otacza i uspokaja ułatwiając jednocześnie zasypianie. Sleep balm nie jest już tak wygodny w użytkowaniu jak spray, ale działa i to się liczy.

Long4Lashes, profesjonalny żel do usuwania skórek

Wspominałam o nim kilka razy na Insta Stories i prosiłyście o więcej informacji. Żel kupiłam dość spontanicznie, ale nie żałuję. Producent zapewnia, że nie posiada parabenów i formaldehydu, a gliceryna wraz z pH Adjuster zmiękcza i uelastycznia skórki. Dzięki czemu łatwiej jest je usunąć. Za pomocą pędzelka aplikuję go na skórki i po 3-5 minutach za pomocą patyczków odsuwam je i wycinam cążkami, następnie przechodzę do manicure. Faktycznie skórki są bardziej miękkie, łatwiej je przesunąć i ewentualnie wyciąć. Użyłam go póki co parę razy i jestem zadowolona, bo ułatwia i przyspiesza malowanie paznokci. Zamierzam stosować teraz regularnie olejek jojoba właśnie na skórki i jestem ciekawa, jak wtedy sprawdzi się ten żel i czy w ogóle będę go potrzebować.

paletka cieni huda beauty mouve obsessions
róż Pierre Rene

Huda Beauty, Mauve Obsessions Palette

Jedna z piękniejszych palet jakie ostatnio nabyłam i muszę przyznać, że naprawdę bardzo ją lubię. Paleta ma świetnie skomponowane kolory, którymi bardzo dobrze się pracuje. Troszkę się osypują podczas malowania, ale nie jest to nic mocno uciążliwego i łatwo można sobie z tym poradzić. Cienie są dobrze napigmentowane, świetnie się blendują i nie tworzą jednolitej plamy podczas dokładania kolorów. Niedawno wszystkie palety Obsessions pojawiły się w Sephorze, więc i Wy macie okazje je przetestować. Ta wersja podoba mi się zdecydowanie bardziej niż Rose Gold Edition i poleca się nią zainteresować! Na kanale pojawił się makijaż z paletką ➥ Mauve Obsessions (subskrybujecie?).

Maybelline, Instant Ant-age, The Eraser

Korektor, który świetnie się u mnie sprawdzał dwa lata temu, znów znalazł się wśród ulubieńców. Tak pokochałam ten korektor, że póki był niedostępny w Polsce zrobiłam sobie zapasy i znów do niego wróciłam. Aktualnie używam go codziennie i bardzo go lubię. Ma dobre krycie, nie podkreśla zmarszczek, ładnie neutralizuje cienie pod oczami i sprawdza się również dla kobiet dojrzałych. Jest trwały i przez wiele godzin ładnie wygląda pod oczami. Więcej pisałam o nim przy okazji ➥ recenzji.

Pierre Rene, róż Day Lily nr 13

Ostatnio zakochałam się w jednym z dwóch róży Pierre Rene, które aktualnie testuję. Kolor Day Lily (ten jaśniejszy na zdjęciu) ma w sobie mnóstwo delikatnych drobinek, które tworzą piękną, subtelną taflę na policzku. Kolor jest delikatny, ale efekt można stopniować i bardzo dobrze sprawdza się do codziennego makijażu. Tak jak Wam obiecałam, na blogu za jakiś czas pojawi się wielkie podsumowanie moich testów kosmetyków z Pierre Rene i myślę, że wtedy opowiem Wam o moich wrażeniach i perełkach, które odkryłam.
 krem gin zing opinie
Tak prezentują się moje ulubione kosmetyki z listopada. Chętnie sięgałam po tę siódemkę i jeżeli jeszcze ich nie znacie, to warto przyjrzeć im się z bliska. Jestem też ciekawa jakie kosmetyki Wam w poprzednim miesiącu przypadły do gustu. Zostawcie swoje typy w komentarzach.

Prezenty świąteczne gotowe czy jeszcze zakupy przed Wami?