Bycie blogerką nie sprzyja minimalizmowi kosmetycznemu, ciężko mi realizować moje postanowienie noworoczne. Szczególnie jeżeli piszę o makijażu i… kosmetykach. Tym oto sposobem, w styczniu przybyło mi trochę kolorówki i pielęgnacji. Wśród nowości kosmetycznych stycznia, znajdzie się kilka perełek, po które na pewno będę sięgać niejednokrotnie. Tym razem trafiłam też na produkt, który już od samego początku niestety okazał się ogromnym rozczarowaniem. Jeżeli macie ochotę zobaczyć z bliska produkty, które trafiły do mnie w styczniu, zajrzyjcie do dzisiejszego postu.
Dłonie i paznokcie
Pielęgnacja dłoni i ust zimą, jest dla mnie zawsze bardzo istotna. Jak w przypadku ust znalazłam już swój produkt nr 1 (lano-maść z Ziaji), tak wciąż poszukuję idealnego krem do dłoni. Z pomocą przyszła mi drogeria mintishop, od której otrzymałam kremy marki YOPE. Bardzo przypominają wizualnie i w konsystencji kremy z the Body Shop, ale faktycznie nawilżają bardzo dobrze. Zakochałam się w zapachu miętowej herbaty i to właśnie po ten krem sięgam teraz najczęściej.
Niedawno marka Semilac wypuściła na rynek iście iskrzącą kolekcję DanceFlow. Wśród nowości znalazło się dziewięć nowych kolorów, inspirowanych tańcem. Do mnie trafiły trzy z nich oraz nowy matowy top. Ten ostatni sprawdza się u mnie rewelacyjnie i od kiedy go mam, używam go przy każdym manicure. Jego możliwości mogłyście zobaczyć ➥ tutaj.
Makijaż oczu
Tutaj niestety pojawiła się ogromna miłość i wielkie rozczarowanie. Zacznę od tej pierwszej, czyli palety Too Faced, Sweet Peach. Nie skłamię jeżeli powiem, że ja na tę paletę polowałam ponad rok. Zanim jeszcze pojawiła się w Polsce próbowałam ją zdobyć we Francji, ale niestety było to niemożliwe. Kiedy po raz drugi pojawiła się w Szczecińskiej Sephorze, musiała trafić w moje ręce. Jak zwykle Too Faced, oferuje dobrą pigmentację, genialną trwałość i piękne kolory. Już niebawem na blogu pojawi się recenzja tej palety, a ja przygotowałam za jej pomocą ➥ makijaż Walentynkowy.
Wielkim rozczarowaniem okazała się najnowsza paleta Zoevy: matte. Słaba pigmentacja, zanikanie koloru podczas blendowania, to jej główne wady. Jestem zawiedziona tym, że firma tworząca świetne pędzle i akcesoria do makijażu, produkuje tak średniej klasy paletę. Właściwie powinnam napisać palety, bo wszystkie jakie miałam (Retro Future, Rodeo Belle, En Taupe) miały ten sam problem. Zanikały i stapiały się w jedną plamę podczas rozcierania. Coś takiego nie ma miejsca w przypadku palet ➥ Nude albo Warm Spectrum. Chciałabym żeby paleta matte okazała się hitem, niestety to była ostatnia paleta cieni tej firmy jaką kupiłam.
Makijaż twarzy i ust
Poza paletą matte, w szeregach Zoevy znalazła się cała kolekcja do makijażu brwi. Zoeva brow spectrum, to paleta do brwi, kredki i żele utrwalające. Wszystkie produkty dokładnie pokazywałam Wam już jakiś czas temu. Wciąż pozostaję przy swoim zdaniu, że kredki zrobią furorę, natomiast paleta bez problemu sprawdzi się również do makijażu oczu. Kredka rozświetlająca to mój hit przy dziennym makijażu, jedynie żele nie wzbudziły moich zachwytów.
Ogromny zachwyt i miłość wywołały u mnie z kolei ➥ gąbeczki Blend it!. Każdy nałożony za ich pomocą podkład wygląda lepiej, są bardziej odporne na uszkodzenia niż oryginalny BB, a ich cena jest niezwykle zachęcająca. Nawet podkład Urban Decay All Nighter, którego musiałam dokupić drugi kolor nie wygląda na twarzy tak ciężko. Choć nie podoba mi się fakt, że muszę mieszać odcień 3.0 z 0.5 i wciąż nie do końca podoba mi się efekt na skórze, to cały czas szukam na niego sposobu. Gąbeczki blend it! oraz baza nawilżająco rozświetlająca z Golden Rose sprawiają, że wygląda lżej, ale to chyba jeszcze nie to, czego oczekuję od tego podkładu.
Jako ogromna fanka produktów theBalm, bardzo chciałam przetestować najnowszą paletę do konturowania tej marki. ➥ Highlite 'n Con Tour, to produkt dla początkujących. Nie jest ekstremalnie napigmentowana, więc nie zrobicie sobie nią krzywdy. Na moje wymagania pigment jest trochę za słaby, ale poza tym ładnie wygląda na skórze i wszystko dobrze się trzyma. Paleta mnie nie oczarowała, w przeciwieństwie do kolejnej matowej pomadki w płynie Meet Matt(e) Hughes w odcieniu Dedicated. Intensywna, głęboka malina, doskonała do lekkiego oka lub na wieczorne wyjście. Nie zjada się tak subtelnie jak odcień Charming czy Commited z tej serii, ale na ustach wygląda oszałamiająco!
Pielęgnacja włosów
W końcu też przybyło mi coś do włosów! Miałam wrażenie, że ostatnio ciągle tylko kolorówka i kolorówka. Ileż można! Nie, nie dajcie się nabrać. Kolorówki nigdy dość! Przybyło mi kilka produktów do pielęgnacji włosów i większość z nich to dla mnie totalna nowość. Bed Head, Small talk zrewolucjonizował codzienność moich włosów. Co to jest? To odżywka bez spłukiwania, która zwiększa objętość włosów i faktycznie to robi. Póki co testowałam ją zaledwie parę razy i najlepszy efekt daje przy wysuszeniu włosów, ale i podczas naturalnego schnięcia widoczny jest efekt uniesienia. Jestem na tak i to bardzo!
Tigi, S-factor to seria dla włosów pozbawionych witalności. Nie znam tych produktów, a obietnica nabłyszczenia i wygładzenia, to coś co lubię. Jeszcze ich nie używałam, ale pachną fantastycznie. Mocno owocowo, słodko i bardzo rześko. Coś czuję, że zamiast używać ulubieńca z Yves Rocher, sięgnę teraz po ten zestaw. Znacie może te produkty?
Nie będę Was zanudzać szamponem Yves Rocher Volume, bo pojawiła się już jego ➥ recenzja i wiecie, że go uwielbiam. Odżywka z granatem Alterry, to też produkt, do którego wracam od lat i na pewno nie raz widziałyście go na moim blogu. Bardzo lubię oba te produkty, sprawdzają się w mojej pielęgnacji świetnie i na pewno będę do nich wracać.
O czym chciałybyście poczytać w pierwszej kolejności?