tarte-in-bloom
          Kosmetyki firmy tarte, są bardzo wysoko na mojej liście must have. Z zaciekawieniem śledzę nowości, jakie marka wypuszcza na rynek i bardzo chętnie wykupiłabym większość z nich. Jestem chora na punkcie kosmetyków do makijażu, a tarte bardzo często, wzbudza we mnie szybsze bicie serca. Tartelette in bloom, to druga paleta tej firmy, którą posiadam, a wiąże się z nią dość ciekawa historia. Jak w poprzedniej wersji Tartelette [KLIK] zakochałam się od pierwszego wejrzenia, tak in bloom początkowo kompletnie mi się nie podobała. Mówiłam nawet dziewczynom, że raczej się na nią nie skuszę, bo nie jest w moim guście. Prawdopodobnie wynikało to z faktu, że firma wrzucała do neta perfekcyjne zdjęcia, wręcz grafiki, które zamiast mnie zachęcać, działały odwrotnie. Jednakże jak to często ze mną bywa, rzuciło mi się w oczy kilka pięknych makijaży, swatche i… po prostu przepadłam!
paleta-tarte

tarte-in-bloom
          Opakowanie jest niezwykle kuszące dla zmysłów. Złote, bardzo eleganckie wnętrze i elektryzująca, fioletowo-różowa oprawa na zewnątrz. Wykonane jest z dbałością o każdy szczegół, plastik jest porządny, zatrzaski mocne i dokładnie wykonane. Podobnie jak w przypadku jej poprzedniczki, tutaj również nie mam nic do zarzucenia. 
           Natomiast kolorom w środku mogę zarzucić to, że są po prostu genialne. Jako, że nigdy nie byłam fanką ciepłych kolorów ,(co chyba wiecie) nie spodziewałam się, że Tartelette in bloom, tak bardzo przypadnie mi do gustu. Kolory są jednak dobrane w taki sposób, że za ich pomocą stworzymy każdy makijaż, dosłownie! Jasne odcienie pozwolą na subtelny, delikatny makijaż dzienny, a mocne i intensywne brązy perfekcyjnie sprawdzą się na imprezę. Co więcej mogę o niej powiedzieć? Pigmentacja powala na kolana, trwałość jest na najwyższym poziomie, a z lekkim osypywaniem można sobie poradzić. W odróżnieniu od swojej poprzedniczki, ta paleta tarte poza cieniami matowymi, zawiera dwa cienie perłowe, których drobinki są średniej grubości. Nie uzyskamy za ich pomocą płynnej tafli, ale pięknie rozświetlą powiekę, wewnętrzny kącik czy zaakcentują mocniejszy makijaż wieczorowy. Zawsze mam ją przy sobie podczas malowania klientek bo wiem, że gwarantuję im najwyższą jakość. Muszę jednak zwrócić uwagę na to, że paleta nie jest najłatwiejsza w obsłudze, bo moc pigmentu może robić plamy. Najlepiej nakładać cienie warstwowo dla uzyskania zadowalającego efektu, szczególnie  jeżeli nie macie większego doświadczenia w malowaniu tak mocno napigmentowanymi cieniami.
tarte-in-bloom
          Jedynym minusem tej palety jest jej dostępność i związana z tym, dość wysoka cena. Niestety firma tarte nie jest stacjonarnie osiągalna w Polsce. Produktów tej marki możecie szukać na zagranicznych drogeriach albo na houseofbeauty. Można ją kupić za ok. 275zł. Czy jest warta swojej ceny? Oczywiście, że tak! Inaczej bym się na nią nie zdecydowała, a zakupu nie żałuję. 

Jak Wam się podoba cieplejsza propozycja tarte?
PS. Dziękuję za 3000 na Instagramie! ♥♥♥