Wierzycie w miłość od pierwszego wejrzenia? Ja widząc tę piękność znów w nią uwierzyłam! Jakie było moje zdziwienie, kiedy Urban Decay BackTalk eye and face palette okazała się czymś innym niż się spodziewałam. Pozory mogą mylić! Jeżeli chcecie się dowiedzieć, czy warto wydać na nią ponad 200zł, to zapraszam na recenzję! To już drugi post w tygodniu #PALETLOVE!
Urban Decay Backtalk eye and face palette
Bohaterka dzisiejszego postu, to gwiazda jedyna w swoim rodzaju. Nie spotkałam wcześniej paletki, która byłaby zbudowana w ten sposób. Urban Decay Backtalk składa się z ośmiu cieni do oczu, dwóch róży i dwóch rozświetlaczy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że obie te części są przedzielone podwójnym lusterkiem. To jednak nie wszystko! Lusterko możemy wyciągnąć i używać solo, bo łączy się z opakowaniem za pomocą magnesu. Ciekawe rozwiązanie, prawda?
Za ten gadżeciarski kosmetyk musimy zapłacić 239zł chyba, że Sephora uraczy nas promocją-20% jaka trwa np. teraz. Urban Decay Backtalk zawiera 8 cieni i każdy z nich to 1,4g oraz cztery róże/rozświetlacze o wadze 4g każdy. Wizualnie prezentuje się super, zarówno w środku jak i na zewnątrz. Ja zdecydowałam się na zakup tej palety ze względu na kolorystykę, bo bardzo lubię takie odcienie.
Oczarowana przez kolor
Nie pamiętam kiedy po raz ostatni używałam jakiejś paletki Urban Decay. Pamiętam, że swego czasu polubiłam się z wersją Urban Decay: Naked basic 2, ale Naked 3 na dłuższą metę nie spełniła moich oczekiwań. Dość mocno rozczarowana raczej omijałam palety tej marki szerokim łukiem. Jednak kiedy zobaczyłam Backtalk, moje serce zabiło odrobinę szybciej. Bardzo spodobały mi się kolory, a pomysł z dołączeniem róży wydawał mi się bardzo praktyczny. Urzeczona paletką kliknęłam ją na stronie Sephory i już kilka dni później mogłam cieszyć się swoją nowością.
Czy faktycznie warto było wydać na nią ponad 200zł? Zaraz wszystkiego się dowiecie!
ZOBACZ: NABLA SECRET PALETTE
Urban Decay Backtalk palette – kolory i pigmentacja
Kolorystycznie Backtalk już od pierwszej chwili wpadła mi w oko. Lubię klimaty różowo, fioletowe z domieszką mauve, bo zazwyczaj fajnie podkreślają zielone tęczówki. Paletka zawiera trzy matowe cienie i pięć o bliżej nieokreślonym wykończeniu perłowym/metalicznym. Można nimi stworzyć pełny makijaż oka zarówno w wersji błyszczącej, jak i matowej. Niestety pigmentacja tych cieni jest bardzo przeciętna i nie można jej wzmacniać. Dokładanie kolorów właściwie niczego nie zmienia. Niestety zauważyłam też, że wciąż Urban Decay ma problem ze swoimi cieniami – zlewają się w jedną plamę…
Po drugiej stronie lustra znajdują się dwa matowe róże i dwa rozświetlacze, które też spokojnie można używać w formie różu. Tutaj również kolorystyka jest bardzo w moim klimacie. Cheat Shot, to chłodny, dość ciemny róż, który ma lekko fioletowe podbicie. Natomiast Double Take jest cieplejszy z większą domieszką brzoskwiniowych tonów. Róże mają świetną pigmentację jeżeli chodzi o kosmetyki z tej kategorii. Świetnie się budują, ale nie robią plam, a efektem można manipulować.
Low Hey, to śliczny brzoskwiniowy rozświetlacz (który fajnie wygląda też na powiece), a Party Foul wpada lekko w róż. Efekt rozświetlenia jest słaby i niestety ich formuła zawiera drobinki. Ładnie wyglądają na skórze, ale bez dodatkowego rozświetlacza się nie obejdzie. Mogą służyć jako róż zastosowany solo, ale ten efekt zadowoli raczej fanki delikatnie podkreślonych policzków.
Piękna i bestia
Za każdym razem jak patrzę na tę małą piękność, oczy mi się świecą. Dobór kolorów naprawdę bardzo mi się podoba, ale na tym moje zachwyty się kończą. Cienie mają bardzo średni pigment, nie kleją się do siebie i nie można ich wzmacniać. Ponadto mimo tak słabej pigmentacji dość mocno sypią się podczas blendowania. Nie tego oczekiwałam i za każdym razem jak chcę użyć jej do makijażu oczu, to ogarnia mnie frustracja. Pseudo metaliczne cienie (bo to zdecydowanie perła i to z drobinkami) wyglądają jeszcze jako tako, ale bez klejącej bazy efekty są bardzo słabe.
W kwestii róży i rozświetlaczy na szczęście jest lepiej! Praca z nimi jest mniej problematyczna, ale w rozświetlaczach brakuje mi mocy i przeszkadzają mi te drobinki. Jeżeli jednak miałabym wybrać, która część palety podoba mi się bardziej, to zdecydowanie wybrałabym tę stronę do makijażu twarzy.
No i to nieszczęsne opakowanie. Wszystko fajnie, że lusterko, że dwie części palety, ale w praktyce to rozwiązanie wcale nie jest wygodne. Paleta jest przez to duża, ciężka, lusterko lubi samo się wysuwać, a bez niego paletka się nie zamknie. Niby fajnie, ale to tylko ładnie wygląda… To niestety tylko pozorna piękność.
Musimy pogadać
Swego czasu bardzo kusiły mnie paletki Urban Decay, ale mając w pamięci porażkę z Naked 3 nie kupowałam niczego nowego i okazuje się, że to była słuszna decyzja. Chciałabym powiedzieć, że Urban Decay Backtalk palette spełniła moje oczekiwania, ale tak nie było. Nie lubię określać produktów w ten sposób, bo niewiele on wyraża, ale jest bardzo „meeh”. Niby ok bo kolory są ładne, jakiś tam makijaż da się zmalować, ale w sumie jest słaba bo i osypywanie, średni pigment… Róże fajne, ale znam lepsze, a i rozświetlacze niczego nie urywają. Nie kupiłabym jej ponownie, choć wciąż wizualnie mnie urzeka, to jednak nie sięgam po nią zbyt często.
Widziałyście pierwszy post z paletkowej serii: Natasha Denona Mini Sunset Palette
Jakie są Wasze doświadczenia z paletkami Urban Decay? Spełniają Wasze oczekiwania?