Nie wiem, jak Wy, ale ja rano rzadko kiedy mam czas na rytuały rodem z koreańskiego spa. Zegar tyka, tosty stygną, a kot bardzo intensywnie domaga się już drugiego śniadania. I w tym chaosie chciałabym ogarnąć się do pracy tak, żeby moja twarz nie krzyczała „spałam 4 godziny”. Bo niestety, tak się czasem zdarza.
I tu wjeżdża na biało (a właściwie w kremowo-różowej buteleczce) OH MY! LUMI od Clochee – krem rozświetlający, który robi za moją poranną magiczną różdżkę.

Co to właściwie jest?
Producent nazywa go kremulsją – i to określenie pasuje idealnie. To nie jest ani ciężki krem, ani leciutka emulsja. To coś pomiędzy – konsystencja, która jest jednocześnie lekka i bogata, opracowana w taki sposób, że dosłownie wtapia się w skórę. Kilka ruchów dłonią i już: cera wygląda świeżo, jak po weekendzie w spa (nawet jeśli ten weekend spędziłyście na sprzątaniu mieszkania). Nie dość, że zostawia piękny glow, to jeszcze skóra po aplikacji jest przepięknie nawilżona i miękka.
Dlaczego działa tak dobrze?
Clochee, jak zawsze dopracowało formułę w taki sposób, żeby nie tylko dawała natychmiastowy efekt, ale przy okazji dbała o dobrą kondycję skóry. Co zamknięte jest w nowym Oh My! Lumi?
- Naturalne pigmenty i mika – tu jest cała magia glow. Światło pięknie się odbija i rozprasza, więc twarz wygląda na zdrową i wypoczętą.
- Olej ze słodkich migdałów, masło mango i olej z pestek moreli – nawilżają, odżywiają i sprawiają, że skóra jest miękka jak pupcia niemowlaka.
- Acerola – czyli witamina C w naturalnej odsłonie. Rozświetla i dodaje energii, a przy okazji działa antyoksydacyjnie.
- Kwas hialuronowy – moje ukochane nawilżenie w każdej postaci. Tutaj działa wielowymiarowo – na różnych poziomach skóry.
- Ekstrakt z kwiatu lotosu i błękitnej lilii – brzmi poetycko, ale działa bardzo praktycznie: koi, łagodzi i sprawia, że cera wygląda spokojnie i harmonijnie.
Podoba mi się to, że ten produkt lekko zastyga, ale mamy czas na jego swobodne rozprowadzenie. Nie robi skorupki na twarzy, nie odcina się, właściwie w żaden sposób go nie widać. Jest jak druga skóra.


OH MY! Lumi – efekt na skórze
Pierwsze wrażenie? Instant glow. Kolejne wrażenie? Takie samo! Używam go już od bodajże 3 tygodni i nakładam go właściwie codziennie. Solo i pod makijaż. OH MY! Lumi to taki bardzo subtelny tint – leciutko wyrównuje koloryt, ale nie wygląda jak makijaż. Idealny na dni, kiedy nie mamy ochoty (ani czasu) na pełen make-up, ale chcesz wyglądać „ogarnięta”.
Skóra jest nawilżona, gładka i taka przyjemnie promienna. U mnie krem sprawdził się szczególnie rano – nakładam go, dodaję odrobinę korektora pod oczy i na jakieś mocniejsze zaróżowienia, tuszu do rzęs i błyszczyk i… gotowe. Zamiast 30 minut przed lustrem – 5 minuty i można siadać do obowiązków.
ZOBACZ: Najlepszy przyjaciel Twojej skóry

Dla kogo?
Mówiąc szczerze uważam, że to produkt dla każdego. Szczególnie Dla każdej z nas, która:
- rano biegnie między kawą a tramwajem,
- chce wyglądać świeżo, ale nie ma ochoty na 30 minutowy makijaż,
- kocha efekt no-makeup glow,
- ceni naturalne, wegańskie składy.
Czy warto poznać OH MY! LUMI?
OH MY! LUMI od Clochee to taki produkt, który szybko wpisuje się w rutynę, bo… po prostu ułatwia życie. Daje szybki efekt, którego potrzebujemy na co dzień: promienna, wypoczęta, świeża cera – bez kombinacji i bez miliona kroków.
Czy to miłość od pierwszego użycia? Powiem tak: instant glow, instant love. I niech to będzie najlepsza recenzja 😉
Post powstał we współpracy z marką Clochee








