koniec-makeup-revolution

Ostatnio na wszystko brakuje mi czasu i jestem zła, że na blogu pojawia się mniej treści. Chyba znów jeste w tym momencie, kiedy mam za dużo obowiązków i w mojej głowie jak i pracy panuje totalny chaos. Właśnie dlatego piszę dzisiejszy niedzielnik, muszę się po prostu wygadać i trochę tego chaosu z siebie wyrzucić. Jeżeli macie ochotę spędzić ze mną chwilę w trakcie niedzielnego popołudnia, to zapraszam Was na kolejną odsłonę niedzielnika.

Niedzielnik #31

Niesamowite, że to już 31 odsłona niedzielnika! Chociaż jak popatrzeć na całokształt bloga i ile pojawiło się tu w ciągu prawie 6 lat treści, a jest ich ok. 900, to i tak niewiele… Aczkolwiek zawsze cieszę się kiedy piszę post z tej serii, bo to takie miejsce gdzie mogę wyrzucić z siebie trochę swoich przemyślen, niekoniecznie związanych z kosmetykami. Choć dzisiaj też trochę o nich będzie. Trochę sobie dzisiaj ponarzekam i będę nieco czepialska, ale znacie mnie, więc wiecie czego się spodziewać. To co? Kawa gotowa?

Zobacz: Niedzielnik | blog jako praca, idealne życie z Instagramu

Bloger, vloger czy youtuber?

Strasznie się ostatnio zirytowałam tym, że wiele portali, magazynów i zwykłych ludzi nie odróżnia pewnych pojęć. Nie wymagam, aby osoba, która kompletnie nie interesuje się światem w sieci znała wszystkie definicje i recytowała je o 4 nad ranem wyrwana ze snu. Jeżeli jednak ktoś przygotowuje artykuł na PORTAL internetowy (mam tu akura na myśli Pudelka, więc „artykuł” i „portal”, to dość wyniosłe określenia), to chyba powinien rozumieć jakich słów używa? Powinien znać definicje słowa „bloger”, „vloger”, czy „youtuber” i czym one się od siebie różnią. 

Zmiarzam do tego, że podczas tej krótkiej afery w okół Szusz i jej filmu z Madagaskaru notorycznie nazywali ją tam… blogerką. Nie przypominam sobie, żeby Szusz znana była z pisania bloga. Jedyne co kojarzę, to KANAŁ NA YUTUBE, na którym co robi? No ewidentnie nie pisze BLOGA. Myślę, że bezapelacyjnie możemy ją nazwać youtuberką, ponieważ kręci zarówno vlogi jak i zwykłe pogadankowe filmiki. Natomiast osoba, która skupia się na kręceniu VLOGÓW, to oczywiście kto? Tak, DOKŁADNIE – vloger. Wiem, że strasznie się tego czepiam, ale gdyby ktoś mnie określił mianem vlogerki, to raczej szybko skończyłaby się nasza dyskusja. Nigdy nie nakręciłam vloga, filmy na moim kanale pojawiają się raz na pół roku, ale bloga regularnie prowadzę od prawie 6 lat. Czy pasuje do mnie określenie vlogerki? No nie sądzę. Tak trudno to rozróżnić? SERIO?

To nie pierwszy raz kiedy spotykam się z brakiem kompetencji osób, które wypowiadają się na temat twórców z sieci. Wiem, że nie można wszystkich wrzucać do jednego worka i zakładać, że bloger, to tylko pisze bloga, a youtuber tylko kręci filmy. Jasne, że to może się ze sobą łączyć, ale jakby… jest spora różnica w PISANIU, a produkcji FILMÓW i jeżeli osoba działająca na YT nie ma kompletnie nic wspólnego z pisaniem bloga (nie mówię to konkretnie o Szusz, ale o ogóle), to czemu ktoś nazywa ją blogerką? Zdaje sobie sprawę z tego, że się czepiam – serio, ale strasznie mnie to irytuje i musiałam to z siebie wyrzucić. To naprawdę jest banalnie proste do zdefiniowania i co więcej, do ROZRÓŻNIENIA tego, kto kim jest na podstawie tego, czym się zajmuje.

Zobacz: Niedzielnik | O fałszu w blogosferze

niedzielnik-koniec-makeup-revolution

Brak czasu czy wymówka?

To, że działam na wielu polach i robię masę różnych rzeczy wiecie. Ostatnio znów przybyło mi obowiązków i doszłam do momentu, w którym zastanawiam się, czy to nie jest już za dużo i czy na pewno na dłuższą metę dam sobie radę. Trochę przytłoczył mnie ostatnio ten natłok zadań i zamiast zabrać się za planowanie, ogarnięcie nowej rzeczywistości – postanowiłam odpocząć, a moją wymówką był właśnie brak czasu.

Nie mogę sobie teraz pozwolić na brak organizacji, muszę wziąć się w garść i zacząć działać, bo to z mojej winy na blogu panowała ostatnio cisza, a ja nie mogę tego znieść. Koniec z wymówkami, koniec z narzekaniem, że nie mam na nic czasu i w związu z tym nic mi się nie chce. Nie! Najbliższy wyjazd nad morze traktuję jako reset i nabranie sił, a jak wrócę wracam ze zdwojoną mocą i zapałem do pracy. Możecie się spodziewać fajnych materiałów na blogu, bo pomysłów mi nie brakuje.

Tylko czasu 😉

Zobacz: 5 sposobów na to, jak pokonać kryzys twórczy

Koniec z Makeup Revolution

Kiedy wczoraj na Insta Stories napisałam, że moja przygoda z Makeup Revolution dobiega końca, dostałam od Was maaaasę wiadomości co się stało, o co chodzi i dlaczego? Myślałam o tym co się dzieje w okół Makeup Revolution i jakie wypuszcza produkty. Zanim jednak przejdę do sedna, potrzebujemy małego „backstory” żebym nie wyszła na hipokrytkę.

Kiedy marka Makeup Revolution pojawiła się w Polsce, a było to dobre kilka lat temu, ja również byłam zachwycona! Tanie palety, które mają mnóstwo kolorów i są podobne do droższych produktów?! Świetny pomysł! W końcu będę mogła mieć coś fajnego i nie zbankrutuję. Jakość produktów nie powalała na kolana, choć dla osób początkujących, to był strzał w dziesiątkę. Sama dość długo zachywcałam się niektórymi kosmetykami tej marki, kupowałam i polecałam, bo po prostu były dobre. W ciągu ostatnich miesięcy, jakość produktów Makeup Revolution znacznie wzrosła, co oczywiście się chwali. Ilość wypuszczanych kosmetyków jest niesamowita, a to ile o tej marcie mówi się w sieci przechodzi już ludzkie pojęcie. Zaczełam się temu przyglądać i doszłam do wniosku, że mam już tego dość.

Zero inwencji twórczej

Mam dosyć kopiowania czyichś pomysłów i wieloletniej pracy. Mam dosyć oglądania ciągle tych samych palet, ale w innej wersji kolorystycznej, z 3 dodatkowymi cieniami niż w oryginale. Mam dość dwusetnej wersji czekoladki, małej, dużej, średniej, kolorowej, czarno-białej, zielonej czy pomarańczowej. Nie podoba mi się takie perfidne czerpanie z dorobku innych, tworząc swoje „tańsze odpowiedniki”… Skoro mają już wypracowaną markę, możliwości tworzenia fajnych jakościowo produktów, czemu nie stworzą czegoś autorskiego? Nie inspirowanego? Czemu muszą czerpać z dorobku Too Faced, Tarte, Kat Von D, Kylie Cosmetics czy innych marek, które swoją pozycję na rynku budowały latami, własną pracą i oryginalnymi pomysłami? Czemu muszą tworzyć produkty tak BARDZO podobne zmieniając jedynie detale, które dyskwalifikują te produkty jako plagiat? Może mi to ktoś wytłumaczyć?

Kolejną sprawą jest to, że mam przesyt tego, że na każdym kroku napotykam się na produkty tej firmy. Ja oczywiście też o nich pisałam u siebie na blogu. Recenzja Beauty Legacy by Maxineczka,  czekoladki Makeup Revolution, czy przegląd palet Makeup Revolution do makijażu dziennego i wiele innych materiałów tu znajdziecie, bo ja też zachłysnęłam się alternatywą tańszego zamiennika, ale koniec z tym.

Dziękuję, ja wysiadam

Zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdego stać na to, żeby kupić sobie czekoladkę z Too Faced za 200zł. Ale czemu trzeba robić jego tańszy zamiennik, który jest prawie kopią oryginału? Czemu nie można po prostu stworzyć swojego autorskiego, oryginalnego produktu za niższą cenę? Przecież coś, co jest tańsze nie musi od razu nawiązywać wizualnie do produktu z wyższej półki, prawda? Nie może samo w sobie być dobre i ORYGINALNE? Oczywście, że może i świetnym przykładem takich działań jest marka KOBO, która tworzy świene jakościowo produkty, ale nie jest kalką droższych marek. Szkoda, że Wibo nie może się tym już pochwalić…

Nie nadążam za śledzeniem nowości, które pojawiają się w asortymencie marki więc, nawet nie wiem czy jest wśród nich produkt, który nie jest czymś inspirowany. Jestem tym już zmęczona. Zdaję sobie sprawę, że teraz niektóre z Was pewnie sobie pomyślą, że przesadzam, wymyślam, czepiam się czy cokolwiek… Mam jednak swoje zdanie na ten temat i nikomu nie każę się z nim zgadzać. Jeżeli lubicie tę markę, nie ma w tym nic złego, bo te kosmetyki mają całkiem fajną jakość za przystępną cenę. Ja jednak wychodzę z założenia, że wolę przez kilka tygodni odmówić sobie wyjścia na kawę i z satysfakcją kupić droższy produkt, niż wybierać coś, czego nie popieram tylko dlatego, że jest podobne do produktu, o którym marzę. Zresztą tak, wszyscy wiemy, że po prostu chodzi o pieniądze.

Żeby nie było, ja nie mam nic przeciwko tworzeniu tańszych zamienników. Chodzi mi tylko o to, żeby one nie przypominały do złudzenia oryginałów, ale FAKTYCZNIE były zamiennikami. Po prostu podobne kolory, podobne wykończenia, ale w zupełnie innym opakowaniu/kstałcie czy formule samego produktu. To zrozumiałe, że nie każdego stać na drogie kosmetyki i nie ma nic złego w inspiracji, ale DOBRA inspiracjia, to nie kopia.

koniec z Makeup Revolution

Nie oceniam wyborów, ale dokonuję własnych

Na koniec powiem Wam tylko, że nikt nie zmusza nas do kupowania takich czy innych produktów. Każdy z nas podejmuje swoje decyzje i wybiera produkty, na które może sobie pozwolić lub na które po prostu ma ochotę. Nie ma gorszych i lepszych ludzi, bo jednego stać na cienie za 300zł, a innego tylko na te za 30zł. Poza tym, niektórzy po prostu nie chcą wydawać dużych kwot na kosmetyki, bo dla nich to zbędny wydatek i ja to doskonale rozumiem. Nie ma w tym nic złego. Ja np. nie kupuję sobie myszki do komputera za 250zł, bo ta za 50zł całkowicie zaspokaja moje potrzeby. Takiego dokonałam wyboru i nikt nie musi się z nim zgadzać ważne, że ja się czuję ze sobą w porządku. To samo dotyczy mojego podejścia do marki Makeup Revolution. Ja mogę tego nie popierać, ale innym może to po prostu nie przeszkadzać – i nie ma w tym też nic złego. Każdy z nas ma wybór. 

Nie wykluczam, że w przyszłości zmienię zdanie i kupię coś tej marki. W końcu tylko krowa nie zmienia zdania, a może jakiś produkt wyjątkowo mnie zainteresuje i będę chciała Wam go pokazać. Póki co możecie liczyć na to, że dalej będę Wam pokazywać różne produkty, ale raczej nie znajdzie się tam wiele kosmetyków Makeup Revolution.

Jakie jest Wasze zdanie na ten temat?