To, że ostatnio moje włosy przechodziły totalną metarfozę wiecie, jeżeli śledzicie mnie na Instagramie (@agwer_blog). Zmiana jest naprawdę spora, ale to co musiałam przejść aby osiągnąć aktualny efekt, to jakiś kosmos. Ponieważ wiele z Was chciało poznać szczegóły tej historii, to w końcu zebrałam w jednym miejscu wszystkie zdjęcia i opowiem Wam od czego się zaczęło, co się działo, jaki jest efekt końcowy i jakie są dalsze plany. Jeżeli jesteście ciekawe – zapraszam na post i lojalnie ostrzegam, będzie duuużo zdjęć!
Zobacz: Oleokremy Biovax, kremy do włosów
Metamorfoza moich włosów
Od czego to wszystko w ogóle się zaczęło? Odpowiedź jest prosta: od Pinteresta. Naoglądałam się pięknych ombre, sombre i innych bre, które tak mi się spodobały, że zachciało mi się zmian. Nic na to nie poradzę, ale kobieta zmienną jest i chciałam coś zmienić w swoim wyglądzie. Zanim zrzucę zbędne kilogramy trochę to potrwa, więc można zacząć od włosów. Tak też zrobiłam i po wielu miesiącach analizy, zastanawiania się co na pewno chcę zrobić i czy iść w ogóle do fryzjera, w końcu zdecydowałam się na wizytę. Wiedziałam, że to co chcę uzyskać nie jest kwestią jednego spotkania, ale 3-4 wizyt. Tutaj i tutaj możecie zobaczyć o co mniej więcej mi chodziło. Byłam gotowa na to, że nie wyjdę po pierwszym spotkaniu z gotową fryzurą, ale spodziewałam się, że fryzjer mnie o tym poinformuje. Niestety, mocno się pomyliłam.
Jaki były moje włosy?
Zdjęcie, które widzicie powyżej nie było zrobione w najlepszym momencie. Włosy były spuszone i po jakimś dziwnym wiązaniu, co zresztą widać. Włosów nie farbowałam od 4 lat, a wcześniej też miałam kilka lat przerwy. Nie były suche czy mocno zniszczone tylko po prostu niesforne i niestety dość rzadkie. Od dawna traktowałam je olejami, stosowałam maski i różne wcierki na porost. Poza tym, moje włosy jak widzicie na zdjęciu były… brązowe? Trochę ciepłe, trochę chłodne, wybijało się w nich sporo rudości – szczególnie latem. Przy odpowiedniej pielęgnacji nie narzekałam na ich kondycję, tylko znudził mi się po prostu kolor. Postanowiłam coś zmienić.
I to był błąd
Właściwie nie sama decyzja była błędem, ale wybór fryzjera. Nazwijmy go tutaj Panem M. coby nie rzucać nazwiskami. Poszłam do niego, bo pod niebiosa wychwalała go nie jedna dziewczyna, którą znałam. Widziałam jego pracę na własne oczy, więc właściwie byłam przekonana, że będzie w stanie zrobić mi to, czego oczekuję. Decyzja o wizycie zajęła mi sporo czasu – o ile dobrze pamiętam było to kilka miesięcy, aż w końcu umówiłam się i poszłam! Nie byłam sama i pierwsze wrażenie jakie zrobił na mnie Pan M. było bardzo negatywne. To był ten moment, w którym tym momencie powinnam posłuchać swojego i dać nogę.
Po pierwsze: jedną z nas wyprosił, bo była przeziębiona (ja rozumiem, że nie chciał się zarazić itd., ale moim zdaniem zrobił to nietaktownie i był nieuprzejmy). Po drugie: w momencie kiedy usiadłam na fotel dał mi wyraźnie do zrozumienia, że moje włosy są brzydkie (dzięki, to bardzo miłe). Po trzecie: kiedy opowiedziałam mu co chcę, pokazałam efekt jaki chciałabym osiągnąć, to zamiast zabrać się do roboty, to poradził mi żebym przeprowadziła kurację ampułkami Artego, co zresztą zrobiłam. Z perspektywy czasu sobie myślę, jaki fryzjer zanim zajmie się włosami klientki radzi jej zrobić kurację wzmacniającą? Pewnie taki, któremu się nie chce pracować. Nie wiem czemu się na to zgodziłam, byłam chyba zdenerwowana wizytą u fryzjera po tak długim czasie. No nic, wróciłam do domu z tą samą fryzurą i z zamiarem kupienia kuracji.
Po dwóch tygodniach umówiłam się na docelową wizytę. I PO CO MI TO BYŁO?!
Zobacz: Gadżety prawdziwej włosomaniaczki
Szok pierwszego razu
Historia wyda Wam się pewnie śmieszna, ale wizytę, na której Pan M. zajmował się moimi włosami spędziłam z zamkniętymi oczami. Dlaczego? Już tłumaczę! Podczas początkowej rozmowy doszliśmy do wniosku, że to dość duża zmiana, metamorfoza, która powinna wywołać efekt WOW, więc może go zrobimy? Pan M. zaproponował, a ja mu zaufałam, żebym podczas wykonywania fryzury miała zamknięte oczy, aby wzmocnić efekt zaskoczenia. Zgodziłam się i to był mój drugi błąd. Ufałam mu, bo to co robił na włosach swoich klientek wyglądało naprawdę, naprawdę dobrze! Czego miałam się bać? No właśnie…
Moje włosy podczas tej wizyty były szarpane, ciągnął mnie za włosy, nie był delikatny, a ja czułam dyskomfort. Nie nakładał farby/czegokolwiek pasmami, nie oddzielał włosów – wszystko zrobił za pomocą palców, nie używając nawet grzebienia. Przynajmniej tak wnioskuję po odczuciach, które towarzyszyły mi podczas rozjaśniania. Spędziłam tam dokładnie godzinę, podczas której włosy zostały rozjaśnione, ponoć ochłodzone i na koniec lekko przycięte. Nie mam pojęcia jakie kroki robiliśmy, bo nie zostałam i tym informowana, nie widziałam jakich używał kosmetyków i jakie czynności wykonywał. Nic kompletnie.
Nieporozumienie numer dwa
Kiedy otworzyłam oczy i zobaczyłam to, co zrobił na mojej głowie byłam w szoku. Włosy były zaczesane na lewą stronę, lekko pokręcone i ułożone dość sztywno. Od razu rzucił mi się w oczy kolor: brzydki żółty wpadający w zieleń – oczywiście ciepły. Nie odnotowałam przejścia, tych cieniutkich „pasm”, które miały doprowadzać włosy do rozjaśnionych końcówek (oj wiecie o co mi chodzi!). Kiedy odsunęłam włosy za ucho rzuciła mi się w oczy chamska, odcięta krecha ciemnego koloru. Pan M. zauważył mój wzrok i wytłumaczył, że po 3-4 myciach nie będzie tego widać i żebym się nie przejmowała.
Chyba widział, że nie jestem za bardzo zadowolona, a ja byłam trochę w szoku – zmiana jednak była diametralna i nie do końca wiedziałam jak się zachować, więc wyszłam, a potem było już tylko gorzej. W świetle dziennym kolor wyglądał lepiej, ale to wciąż nie było TO. Byłam świadoma, że mój wymarzony efekt będę w stanie osiągnąć dopiero po kilku spotkaniach (o czym zresztą NIE zostałam poinformowana), ale to coś? Kiedy dorwałam lustro okazało się, że mam jeden wielki, obrzydliwy, KRZYWY odrost. Naprawdę?! Coś takiego za 200zł?!
Od razu napisałam SMS do mistrza fryzjerstwa, Pana M., że musimy się spotkać ponownie bo mam jeden wielki odrost. To był piątek w okolicy 17:00, więc chciałam COŚ zrobić natychmiast. Niestety, jaśnie Pan mnie poinformował, że jest na siłowni i nie wraca już do salonu. Kiedy zapytałam o sobotę, stwierdził, że w weekend nie pracuje i najprędzej w poniedziałek. Poważnie? Tak traktujesz klientów? Wkurwiłam się i to dość mocno. Ja w takiej sytuacji (a też pracuję w usługach!) raz dwa wracałabym do salonu naprawić sytuacje. Jaśnie Pan jednak wolał zostawić mnie z tym nieporozumieniem na głowie przez kilka dni.
Zobacz: Świadoma pielęgnacja przeciw wypadaniu włosów
Ratunek w Hall no. 1
Zdjęcie powyżej zostało zrobione po „poprawkach” mistrza M., czyli po drugiej wizycie. Oczywiście w poniedziałek, bo dla niezadowolonej klientki nikt nie robi wyjątków. To, co Pan M. zrobił z moimi włosami na drugiej wizycie, to mniej więcej od połowy zrobionego przez siebie odrostu, nałożył na całą długość pasma ciemnej farby. Efekt był widoczny jakieś 3 mycia, potem wróciliśmy prawie do punktu wyjścia i w tym momencie w moim życiu pojawił się Radek (choć w sumie, to pojawił się już wcześniej). Właściciel salonu Hall No. 1 w Szczecinie uratował moją fryzurę i aktualnie zajmuje się moimi włosami. Dla ścisłości nasz „mistrz fryzjerstwa” był z zupełnie innego salonu i to nie był członek załogi Hall No. 1, bo pojawiło się kilka zapytań. Nie, to było zupełnie inne miejsce!
Pierwsze nasze spotkanie trwało 3h, rozumiecie? TRZY godziny, czyli tyle ile powinno zająć to pierwsze. Pokazałam mu to co chciałam uzyskać, wytłumaczyłam jakie mam oczekiwania i co wiem, powiedziałam co się stało, a on zabrał się do pracy. Radek potraktował moje włosy trzema odcieniami farby, od najjaśniejszej do najciemniejszej. Pracował bardzo dokładnie, każde pasmo osobno cieniował aby uzyskać zamierzony efekt. Był delikatny, nie szarpał moich włosów i od razu powiedział, że kolor, który sobie wymyśliłam jest trudny i to kwestia kilku spotkań, a wpadka z poprzednim fryzjerem utrudniła całe zadanie. Całość pod koniec została ochłodzona, końcówki podcięte i efekt tego spotkania możecie podziwiać poniżej. Jest różnica, prawda?
Jak jest teraz?
Miesiąc później udałam się do Radka na odrost, podcięcie i lekkie rozjaśnienie końców, ale różnica była niewielka, bo nie chcieliśmy za bardzo męczyć włosów. Mniej więcej dwa tygodnie temu byłam u Radka ponownie i rezultat tego spotkania możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej. Są robione telefonem, więc się nie obrażajcie. Tym razem żeby podciągnąć jasne, cienkie pasma do góry i obniżyć granicę ciemnego koloru. To pierwsze udało się zrobić bez problemu, natomiast ściąganie ciemnego koloru w dół jest dość ryzykowne, więc póki co się wstrzymaliśmy. Radek ponownie położył na moje włosy 3 różne odcienie, dokładnie cieniował włosy, a jasne pasma wybierał bardzo dokładnie. Założony przeze mnie efekt miał nie być jednolitym kolorem, ale właśnie przenikającymi się odcieniami brązu z blondem, oczywiście w chłodnej tonacji. Jeszcze kawałek drogi przed nami, ale jesteśmy już bliżej niż dalej i moje włosy wyglądają znacznie, znacznie lepiej niż w lutym. Nie jest to efekt docelowy, który chcę osiągnąć, bo włosy są jeszcze za ciepłe. To, co bardzo mi się podoba, to odcienie wpadające prawie w szarość, ale przyjdzie jeszcze czas na poprawę koloru. W tej chwili czuję, że włosy są na końcach przesuszone i pewnie niedługo znów czeka mnie podcinanie końcówek. Ważne, że przy odpowiedniej pielęgnacji będą zdrowsze, nie będą wypadać i będą wyglądać ładnie!
Zobacz: 9 błędów w pielęgnacji włosów
Co dalej z włosami?
Na razie daję im odpocząć, używam olejów, maskuję i zabezpieczam na długości oraz końcówki. Trochę mam wiedzy w tym temacie, więc staram się wrócić do starych nawyków, żeby odżyły na nowo i nie poczuły tak mocno tej zmiany. Czuję, że czeka mnie jeszcze kilka wizyt u Radka zanim dojdziemy do takiego koloru, jaki sobie wymarzyłam, ale wolę póki co dbać o ich regenerację. Na pewno nie obejdzie się bez regularnego podcinania końcówek i stosowania olejów, ale ja nie mam absolutnie nic przeciwko. Myślę, że na razie dam im odpocząć co najmniej dwa miesiące, a później będziemy myśleć, co robić dalej.
Czy żałuję metamorfozy moich włosów?
Trochę tak. Właściwie żałuję, że nie poszłam do Radka w pierwszej kolejności i, że pozwoliłam zrobić sobie taką „niespodziankę”. Szczególnie, że mam dość dobrą intuicję, a od początku tamten fryzjer wzbudzał we mnie negatywne odczucia. Z aktualnego efektu jestem bardzo, bardzo zadowolona. Chciałabym tylko, żeby ta ciemniejsza część włosów była nieco niżej, ale na pewno do tego dojdziemy i wtedy będzie idealnie! Dobrze czuję się w tych włosach, wiele osób powiedziało, że odjęło mi lat i ja się z nimi zgadzam. Podoba mi się ta zmiana! Żałuję, że początkowo spotkało mnie takie ogromne rozczarowanie, przykro mi, że zostałam potraktowana tak nieprofesjonalnie. Właśnie przez takich fryzjerów unikałam jak ognia ich usług od wielu lat. Teraz ufam tylko Radkowi i ogromnie Wam polecam wybrać się do jego salonu – naprawę warto.
Czy w Waszym życiu przytrafiła się jakaś fryzjerska wpadka? Opowiedzcie mi o niej w komentarzu!