Ostatnie dwa dni sobie trochę ponarzekałam, to trzeba przyznać. Dzisiaj będzie trochę inaczej! Zapraszam Was na 3 dzień podkładowego tygodnia! Lumene Matte Foundation jeszcze kilka miesięcy temu, mógłby dla mnie kompletnie nie istnieć. Markę kojarzyłam ze słyszenia, ale nie przypominam sobie, abym miała styczność z produktami Lumene. Czy to dobrze, że moja relacja z marką zaczęła się właśnie od tego podkładu? Odpowiedź na to i wiele innych pytań znajdziecie w dzisiejszym poście.
Zobacz: Błędy w makijażu oczu
Lumene Matte Foundation
Och! Jestem kłamczuchą! Właśnie zdałam sobie sprawę, że jednak przez moje ręce przewinął się jeden produkt Lumene. Baza Beauty Balm Eyeshadow Primer, trzy-cztery lata temu, kompletnie się u mnie nie sprawdziła i pewnie dlatego nie ciągnęło mnie do innych produktów. Zajmijmy się jednak podkładem. Lumene Matte Foundation, to kryjący podkład o matowym wykończeniu, skierowany do cery tłustej i mieszanej – czyli idealnie dla mnie. Ma beztłuszczową formułę, pudrowe pigmenty i dzięki odpowiedniej konsystencji doskonale zakrywa niedoskonałości. Producent obiecuje, że to świetny podkład na co dzień, którym uzyskamy mocne krycie mimo jego lekkości.
Podoba mi się prosta i minimalistyczna tubka, w której zamknięty jest podkład Lumene Matte Foundation. Higieniczna forma aplikacji, a dzięki odpowiedniej, lekko lejącej konsystencji, produkt wydobywa się z niej bez problemu. Zaletą jest też to, że kiedy podkład będzie dobijał dna, będziemy mogły tubkę po prostu przeciąć i wydobyć resztkę. Ma delikatny, ale całkiem przyjemny zapach. Za 30ml produktu musimy zapłacić od 50-70zł, w zależności od miejsca. Ja moje podkłady są z Drogerii Pigment, gdzie często jest mnóstwo fajnych promocji – tylko daję znać…
Szok i niedowierzanie!
Byłam sceptyczna, oooj bardzo. Niestety jeżeli chodzi o podkłady, to w mojej głowie ciągle siedzi myśl: „im droższy tym lepszy”, więc jeżeli widzę podkład poniżej 100zł, to myślę sobie hmm… on nie może być dobry. Okazuje się, że jednak rzeczywistość jest nieco inna, a doskonałym tego przykładem jest właśnie bohater dzisiejszego postu. Lumene Matte Foundation spełnia wszystkie moje wymagania:
- Doskonale kryje naczynka.
- Jest lekki i nie daje uczucia ciężkości w ciągu dnia.
- Nie ciastkuje, nie ciemnieje.
- Nie zbiera się nieestetycznie w załamaniach skóry.
- Nie podkreśla suchych skórek.
- Jest trwały i schodzi z twarzy bardzo estetycznie.
Podkładem Lumene nie jestem w stanie osiągnąć pełnego krycia przy pierwszej warstwie, tak jak w przypadku NARS, Natural Radiant Longwear Foundation, ale już na starcie mamy krycie na poziomie średnim +. Jakbym się uparła, mogłabym nic nie dokładać. Idealnie wygładzoną skórę, wyrównany koloryt i zakryte niedoskonałości, osiągam przy dwóch cieniutkich warstwach w miejscach strategicznych (policzki). Nie zauważyłam żeby robiło się z niego ciastko jak nałożę go odrobinę więcej, nie zbiera się koło nosa (a właściwie minimalnie i ledwo to widać), ani w nieistniejących zmarszczkach przy ustach czy linii uśmiechu. Podkład Lumene Matte Foundation ma wykończenie satynowo-matowe, ale po przypudrowaniu osiąga całkowity mat. Po mniej więcej godzinie znów skóra jest bardziej satynowa i za to bardzo go lubię!
Kolory
Wybór kolorystyczny podkładu jest mocno ograniczony. Póki co w sprzedaży jest tylko 5 odcieni, co znacznie może utrudnić dopasowanie idealnego koloru. Jednak wydaje mi się, że te najjaśniejsze są na tyle uniwersalne, że większość z nas powinna dopasować je do swoich karnacji. Ponadto odnoszę wrażenie, że zastosowana formuła podkładu sprawia, że doskonale dopasowuje się on do odcienia naszej skóry bez mocnego odcinania, czy wyraźnych granic. Mam jednak nadzieję, że marka z czasem wprowadzi więcej kolorów do swojej gamy.
Podkład idealny?
Przede wszystkim kilka słów o kolorze. Mój odcień to 1 Classic Beige i jest nieco jaśniejszy od Narsa, ale ma bardzo podobną tonację. Doskonale wtapia się w moją skórę i kiedy nie mam czasu na makijaż, wklepuję go tylko w policzki, a resztki z gąbki rozprowadzam na pozostałą część twarzy. Jednak niezależnie od ilości podkład wygląda naprawdę bardzo ładnie i bardzo naturalnie.
Nie będę ściemniać, że Lumene Matte Foundation trzyma się bez zarzutu. Po 10h zniknął z przestrzeni pod nosem, ale w bardzo ładny sposób. Nie robi takich dziwnych, brzydkich granic. Natomiast jestem w szoku, że on po 10, a nawet 12h DALEJ jest na nosie. Tak, jest. Trochę się świeci, delikatnie połyskuje, ale nie zwarzył się tam, nie starł, nie zniknął. Dalej trzyma poziom! Tak naprawdę mogłabym tylko przypudrować lekko strefę T i lecieć dalej w świat.
Bezapelacyjnie jest to jeden z lepszych podkładów, jakie ostatnio miałam przyjemność testować. Nie mogę się nawet za bardzo do niczego przyczepić. Wygląda na skórze naturalnie i nieskazitelnie przez wiele godzin, schodzi z twarzy bardzo estetycznie nie pozostawiając plam. Wymaga delikatnego przypudrowania, ale dopiero po 8-10h (w zależności od dnia) widać, że wymaga poprawek. Współgra z każdym korektorem, nie ciemnieje i nie wygląda sucho. Podoba mi się to, że po mniej więcej godzinie, kiedy już osiądzie, wygląda po prostu jak druga skóra. Uważam, że jak za taką cenę – warto się nim zainteresować!
Zajrzyjcie do postów o innych podkładach, które pojawiły się już na blogu:
- Podkład Too Faced, Peach Perfect – bubel za 160zł?!
- MAC Face and body: trudna miłość
- Estee Lauder, Double Wear
Znacie markę Lumene? Jestem ciekawa czy znacie wśród ich kosmetyków jakieś perełki?
Jak uniknąć efektu maski? 7 trików na nieskazitelny podkład.