Wczoraj była relacja, dzisiaj przydałoby się pokazać łupy z targów! Przyznam szczerze, że obyło się bez szaleństw, ale to chyba tylko dlatego, że nie trafiłam w dwa miejsca, gdzie na pewno coś jeszcze wpadłoby jeszcze w moje ręce. W każdym razie jestem zadowolona z zakupów i na pewno będę mieć dzięki temu sporo materiału na notki!

          Jak wspomniałam wczoraj na targach było sporo fajnych firm, na które warto było rzucić okiem. Chociaż niestety niektóre się nie popisały i wręcz zrobiły negatywne wrażenie, np. OPI. Nie dość, że mieli malutkie stoisko, to facet decydował o ty czy można wejść czy nie, wybór lakierów był strasznie mały, a cena wcale nie atrakcyjna. Nie przyjemnie było w tym miejscu muszę przyznać, ale właściwie chyba tylko na tym stoisku się zawiodłam. Cała reszta była w porządku, Kallos miał mega duży wybór i fajne ceny, Essie oferował mnóstwo kolorów w całkiem fajnej cenie, Flormar również zachwycał wyborem i całkiem przystępnymi cenami. Zresztą najatrakcyjniejszą ofertę miał chyba Tangle Teezer, każda szczotka kosztowała 25zł lub 30zł, także bardzo atrakcyjnie. Ale dość tego gadania, rzućcie okiem co przywiozłam ze sobą do Szczecina!

          Essiaki jakie weszły w moje posiadanie to Watermelon, Hide & go chic oraz swept off my feet. Aktualnie paznokcie mam w Watermelonie i wrażenia są pozytywne, zobaczymy jak reszta… Z flormara zgarnęłam dwa lakiery z serii Black dot, które nieziemsko mi się podobały od dawna oraz oczywiście niebieski o numerze 438. Maluszek z OPI właściwie nie wiem jaki ma numer i jak się nazywa, bo lakier jest tak malutki (3,75ml), że chyba nie zmieścili nazwy, albo ja jestem ślepa. W każdym razie kolorek jest interesujący, ciekawe jaki okaże się na paznokciach. Lakiery MIYO dostałam od Sweet & Punchy jako gratis do paletki the Balm 🙂
          W sekcji włosowej na targach był największy wybór, niesamowicie dużo firmy oferujących akcesoria do włosów, suszarki, prostownice, lokówki, treski, farby i wiele wiele innych. Ja skusiłam się na odżywkę bez spłukiwania z Macadamii, z racji tego że mój Biovax dobija dna oraz kolorową farbkę Crazy color bez parabenów i innych świństw do włosów na moje pasemka, jestem mega ciekawa efektu i jutro będę to robić więc spodziewajcie się o niej notki na dniach. Poza tym skusiłam się na TT original, która jest nieco mniejsza od Elite, ale równie przyjemna i fajna w obsłudze – również spodziewajcie się notki porównawczej! 🙂 Grzebyk i olejek to gratisy otrzymane przy okazji różnych zakupów.
          Już na początku targów trafiłyśmy na stoisko Syis, gdzie w bardzo fajnych cenach były spore palety 120 cieni w bardzo atrakcyjnej cenie. Niestety nie było otwartej więc nie można było zbadać pigmentacji, ani konsystencji w związku z tym początkowo odpuściłyśmy pozostawiając w pamięci to miejsce. Jednakże po spotkaniu mając jeszcze chwilę poszłyśmy na stoisko jeszcze raz i wybrałyśmy paletę w odcieniach ziemi, a była druga z żywszymi kolorami. Doszłam jednak do wniosku, że dla moich klientek odpowiedniejsza będzie ta z naturalniejszymi odcieniami. A jak z pigmentacją? Muszę przyznać, że po pierwszym użyciu, swatchowaniu na ręku zapowiadają się całkiem fajnie! Przyszykuję o niej na pewno osobny post. Druga paletka Shady Lady jest firmy the Balm i kupiłam ją od Sweet and Punchy, z czego niezmiernie się cieszę bo jest boska. Totalnie moje kolory, dzięki którym na pewno uda mi się stworzyć coś interesującego, no i lepiej poznam cienie tej firmy, a czaiłam się już na inne paletki.
          Na ostatnim zdjęciu powyżej możecie zobaczyć skarpetki złuszczające oraz płatki pod oczy w kształcie plasterków truskawek! No rewelacja! Jestem mega ciekawa jak pachną, ale wracając do skarpetek… Wzięłam je bez zastanowienia z myślą o przetestowaniu, szczególnie, że były strasznie tanie. 15zł za parę? Aż żal byłoby nie wziąć i nie sprawdzić, czy są one tańszą alternatywą dla innych skarpetek za 99zł lub więcej. Spodziewajcie się recenzji, bo na pewno się pojawi!

          A na samym końcu niekosmetyczna wisienka na torcie! Przywiozłam ze sobą świecę Wood Wick nie dostępną nigdzie w Szczecinie, a jako fanka wszelkich świecopodobnych stworzeń byłam niezmiernie ciekawa czy faktycznie jest taka świetna! Oczywiście już ją zapaliłam i faktycznie niesamowicie skwierczy! Jak w kominku, czy ognisku! Ale co się ma zapachu… Niestety jestem chora i mój nos nie jest w stanie wyczuć praktycznie nic, chociaż jakaś nutka gruszki się tam przebijała, dokładną ocenę wystawię jak wyzdrowieję. Dzięki tej świecy doszłam też do wniosku, że seria „Prosto z pachnącej szuflady” znów pojawi się na blogu, ale w nowej odsłonie, mam nadzieję, że przypadnie Wam ona do gustu!
          Tymczasem lecę na zajęcia, chociaż czuję się fatalnie mam dzisiaj prezentację więc niestety obecność obowiązkowa… Na szczęście tona tapety i troszkę mocniejszy make up zakryją moją chorobą dostatecznie dobrze, więc nikt się mnie nie przestraszy xD